Nieustannie balansujemy na granicy zatkania Internetu. Przed gigantycznym sieciowym korkiem często ratuje
nas tylko cud
Wyobraź sobie, że jeszcze kilka lat temu wszyscy chodziliśmy do pracy pieszo. Jedynie nieliczni szczęśliwcy poruszali się na hulajnogach. Wąskie drogi nie sprawiały problemu – wszyscy się na nich mieścili, nie było żadnych korków. Powoli coraz więcej osób przesiadało się na rowery, motory, wreszcie do małych samochodów.
A potem ruszyła lawina – przesiedliśmy się do limuzyn i półciężarówek. Ponieważ każdy jechał własnym pojazdem, drogi błyskawicznie zaczęły się zapychać. Fakt, drogowcy robili, co mogli, ale niełatwo w ciągu paru lat zmienić prowincjonalne dróżki w wielopasmowe autostrady (brzmi znajomo, prawda?). Na szczęście niedawno wynaleziono system, który niemal od ręki zamieni zatłoczoną jednopasmówkę w luźną autostradę.
Korek pełen filmów
Co to za historia? To dzieje Internetu w ciągu ostatniej dekady. Drogi to łącza do transferu danych, pojazdy – przesyłane przez nas informacje. Zapewne o tym nie wiesz, ale drogowcy, czyli dostawcy Internetu, stale balansują na granicy totalnego korka. Nic dziwnego – nasz apetyt na informacje rośnie w ogromnym tempie.
W ciągu kilkunastu lat, odkąd upowszechnił się na całym świecie, kilka razy Internet niemal się zatkał. Po raz pierwszy w połowie lat 90., gdy ludzie masowo zaczęli korzystać z usługi WWW, pojawiły się graficzne przeglądarki, a przez sieć przejechały nie tylko niewielkie pojazdy przewożące tekst, ale też większe maszyny transportujące obrazki i proste animacje.
Kolejne tąpnięcie nastąpiło około roku 1999, gdy pojawiło się pierwsze narzędzie do swobodnej wymiany plików – Napster. W ciągu paru miesięcy sieć zapchała się ogromną ilością ciężkich jak na owe czasy plików muzycznych. Wtedy po raz pierwszy drogowcy naprawdę się przerazili, bo okazało się, że nikt nie przewidział popularności nowej usługi, więc łącza kompletnie nie były na nią przygotowane. I po raz pierwszy też dokonano cudu – zastosowano kilka sprytnych sztuczek (między innymi czasowo ograniczając przepustowość części łączy lub tworząc lokalne kopie najpopularniejszych danych), które chwilowo zwiększyły przepustowość głównych tras i dały czas niezbędny do prawdziwego ich poszerzenia.
Następne kryzysy to między innymi pojawienie się serwisu YouTube, rozwój kolejnych sieci wymiany plików i najnowszy kłopot – smartfony. Niepozorne telefony zaskoczyły wszystkich – okazało się, że ludzie uwielbiają być nieustannie w sieci, zaglądać co chwila do serwisów społecznościowych, w wolnej chwili odwiedzać YouTube i przesyłać sobie zdjęcia (stylem.pl). A jeden smartfon to odpowiednik sporej ciężarówki. Bo choć jednorazowo nie ściąga zbyt wielkiego pakietu danych, to łączy się z siecią co parę minut przez całą dobę, by ściągnąć e-maile, sprawdzić pogodę czy zobaczyć, co nowego pojawiło się na Twitterze.
Skala tego zjawiska zadziwiła wszystkich. Od kilku lat, a ściślej rzecz biorąc, od boomu spowodowanego premierą iPhone’a, ilość danych przesłanych przez sieci komórkowe co roku się podwaja. Według ocen firmy Cisco, jednego z największych producentów sprzętu do tworzenia sieci komputerowych, do 2014 roku tą drogą przepychać się będzie aż 3,6 miliarda gigabajtów danych miesięcznie.
O krok od katastrofy
Czemu tak się dzieje? Nasza potrzeba ściągania (często zupełnie niepotrzebnych) danych rośnie szybciej, niż rozwija się technologia transferu. Dokładanie kolejnych światłowodów nie ma sensu, bo co roku byłoby ich o dwa razy więcej. Bywa więc, że przed katastrofą ratuje nas geniusz jednego człowieka, zdarzenie na granicy przypadku. Tak było w 2008 roku, gdy zaczęło się blokować łącze między Madrytem a Marsylią, jedna z głównych europejskich tras przelotowych. Korek na niej oznaczałby odcięcie od sieci milionów użytkowników. Wtedy to 30-letni inżynier Jesús Bergaz zdołał w ciągu 27 godzin zmontować urządzenie, które zwiększyło przepustowość niewiele grubszego od ludzkiego włosa światłowodu aż dziesięciokrotnie.
Oczywiście nie można polegać na takich szczęśliwych przypadkach. Dlatego w tym roku 22 wielkich światowych operatorów wprowadza nową technologię Long Term Evolution, która sprawi, że zamiast typowej prędkości od 3 do 6 megabitów będziemy mogli przesyłać swobodnie 40 megabitów na sekundę. Równocześnie trwają prace nad możliwie ciasnym upakowaniem danych – zwykłą rozmowę telefoniczną wypełnia mnóstwo chwil ciszy, a jej transmitowanie to po prostu marnowanie łącza. Dlatego wkrótce każda chwila namysłu, każdy ułamek sekundy wahania zostanie wypełniony e-mailami, filmami i muzyką – wszystkim tym, co próbuje zatykać nasze bezcenne autostrady, po których poruszamy się już nie pikapami, ale prawdziwymi 18-kołowymi potworami.
Piotr Stanisławski
A potem ruszyła lawina – przesiedliśmy się do limuzyn i półciężarówek. Ponieważ każdy jechał własnym pojazdem, drogi błyskawicznie zaczęły się zapychać. Fakt, drogowcy robili, co mogli, ale niełatwo w ciągu paru lat zmienić prowincjonalne dróżki w wielopasmowe autostrady (brzmi znajomo, prawda?). Na szczęście niedawno wynaleziono system, który niemal od ręki zamieni zatłoczoną jednopasmówkę w luźną autostradę.
Korek pełen filmów
Co to za historia? To dzieje Internetu w ciągu ostatniej dekady. Drogi to łącza do transferu danych, pojazdy – przesyłane przez nas informacje. Zapewne o tym nie wiesz, ale drogowcy, czyli dostawcy Internetu, stale balansują na granicy totalnego korka. Nic dziwnego – nasz apetyt na informacje rośnie w ogromnym tempie.
W ciągu kilkunastu lat, odkąd upowszechnił się na całym świecie, kilka razy Internet niemal się zatkał. Po raz pierwszy w połowie lat 90., gdy ludzie masowo zaczęli korzystać z usługi WWW, pojawiły się graficzne przeglądarki, a przez sieć przejechały nie tylko niewielkie pojazdy przewożące tekst, ale też większe maszyny transportujące obrazki i proste animacje.
Kolejne tąpnięcie nastąpiło około roku 1999, gdy pojawiło się pierwsze narzędzie do swobodnej wymiany plików – Napster. W ciągu paru miesięcy sieć zapchała się ogromną ilością ciężkich jak na owe czasy plików muzycznych. Wtedy po raz pierwszy drogowcy naprawdę się przerazili, bo okazało się, że nikt nie przewidział popularności nowej usługi, więc łącza kompletnie nie były na nią przygotowane. I po raz pierwszy też dokonano cudu – zastosowano kilka sprytnych sztuczek (między innymi czasowo ograniczając przepustowość części łączy lub tworząc lokalne kopie najpopularniejszych danych), które chwilowo zwiększyły przepustowość głównych tras i dały czas niezbędny do prawdziwego ich poszerzenia.
Następne kryzysy to między innymi pojawienie się serwisu YouTube, rozwój kolejnych sieci wymiany plików i najnowszy kłopot – smartfony. Niepozorne telefony zaskoczyły wszystkich – okazało się, że ludzie uwielbiają być nieustannie w sieci, zaglądać co chwila do serwisów społecznościowych, w wolnej chwili odwiedzać YouTube i przesyłać sobie zdjęcia (stylem.pl). A jeden smartfon to odpowiednik sporej ciężarówki. Bo choć jednorazowo nie ściąga zbyt wielkiego pakietu danych, to łączy się z siecią co parę minut przez całą dobę, by ściągnąć e-maile, sprawdzić pogodę czy zobaczyć, co nowego pojawiło się na Twitterze.
Skala tego zjawiska zadziwiła wszystkich. Od kilku lat, a ściślej rzecz biorąc, od boomu spowodowanego premierą iPhone’a, ilość danych przesłanych przez sieci komórkowe co roku się podwaja. Według ocen firmy Cisco, jednego z największych producentów sprzętu do tworzenia sieci komputerowych, do 2014 roku tą drogą przepychać się będzie aż 3,6 miliarda gigabajtów danych miesięcznie.
O krok od katastrofy
Czemu tak się dzieje? Nasza potrzeba ściągania (często zupełnie niepotrzebnych) danych rośnie szybciej, niż rozwija się technologia transferu. Dokładanie kolejnych światłowodów nie ma sensu, bo co roku byłoby ich o dwa razy więcej. Bywa więc, że przed katastrofą ratuje nas geniusz jednego człowieka, zdarzenie na granicy przypadku. Tak było w 2008 roku, gdy zaczęło się blokować łącze między Madrytem a Marsylią, jedna z głównych europejskich tras przelotowych. Korek na niej oznaczałby odcięcie od sieci milionów użytkowników. Wtedy to 30-letni inżynier Jesús Bergaz zdołał w ciągu 27 godzin zmontować urządzenie, które zwiększyło przepustowość niewiele grubszego od ludzkiego włosa światłowodu aż dziesięciokrotnie.
Oczywiście nie można polegać na takich szczęśliwych przypadkach. Dlatego w tym roku 22 wielkich światowych operatorów wprowadza nową technologię Long Term Evolution, która sprawi, że zamiast typowej prędkości od 3 do 6 megabitów będziemy mogli przesyłać swobodnie 40 megabitów na sekundę. Równocześnie trwają prace nad możliwie ciasnym upakowaniem danych – zwykłą rozmowę telefoniczną wypełnia mnóstwo chwil ciszy, a jej transmitowanie to po prostu marnowanie łącza. Dlatego wkrótce każda chwila namysłu, każdy ułamek sekundy wahania zostanie wypełniony e-mailami, filmami i muzyką – wszystkim tym, co próbuje zatykać nasze bezcenne autostrady, po których poruszamy się już nie pikapami, ale prawdziwymi 18-kołowymi potworami.
Piotr Stanisławski